Dzisiejszego popołudnia wszystko zmówiło się przeciw mnie.
Pełna entuzjazmu wyciągnęłam kosiarkę z piekielnych czeluści zwanych szopą i radosnym pogwizdywaniem włączyłam warkotliwe urządzenie. "Przecież nie będzie tak źle" myślałam w pierwszych minutach. O ja głupia. Już po kilku krokach wiedziałam że dzisiejsze koszenie to będzie mordęga. Trawa jak na złość wyższa, miększa, gęstsza - słowem zapchaj dziura i to dosłownie. Co kilka kroków musiałam się zatrzymywać by pomiot szatana odsapnął. Jakby tego było mało, po ostatnich ulewach i tak nierówny teren stał się polem minowym. Po każdej dziurze zastanawiałam się czy już skręciłam kostkę, czy może jeszcze poczeka do następnej.
Jednak udało się, po kilku godzinach wycia do księżyca, a raczej słonka które schowało się za chmurką ukończyłam dzieło. W całym przedsięwzięciu pomagał DJ Antoine, który swoimi skocznymi kawałkami dodawał mi sił.
Gdy już opadłam z sił i myślałam tylko o wygodnym łóżku przyszedł tata i radosnym głosem oznajmił *idziemy ścinać drzewa* "No chyba jesteś nienormalny" pomyślałam, ale posłusznie się przebrałam i podreptałam za swym "płodzicielem".
I tak z pomocą wujka i kuzyna straciłam kolejne dwa drzewa.
Potem to tylko trzeba przenieść (to oczywiście wszystko ja musiałam robić) i jutro pociąć.
Obecnie z bólu nie czuję nóg, ręce mam poranione do krwi od igieł i poklejone żywicą (i tu pytanie *czym ja to mogę usunąć?*), a kręgosłup to mi się przykleił do żeber z bólu. Jednak mam wolne...do jutra.
Bo jutro koszenie za domem, zamiatanie całego podwórka i ciachanie gałęzi.
I tylko potwór wyprowadził mnie z równowagi po raz kolejny. Bo gdy nie trzeba to kręcił się pod nogami, a gdy przyszło do pomocy, żeby chociaż pozamiatać trochę, to zamknęła się w pokoju i udawała że jej nie ma. No miałam ochotę zamordować.
Och idę już bo znów przynudzam.
Całuję, ściskam i co tam tylko chcecie![;) ;)]()
Kasia![:* :*]()
Pełna entuzjazmu wyciągnęłam kosiarkę z piekielnych czeluści zwanych szopą i radosnym pogwizdywaniem włączyłam warkotliwe urządzenie. "Przecież nie będzie tak źle" myślałam w pierwszych minutach. O ja głupia. Już po kilku krokach wiedziałam że dzisiejsze koszenie to będzie mordęga. Trawa jak na złość wyższa, miększa, gęstsza - słowem zapchaj dziura i to dosłownie. Co kilka kroków musiałam się zatrzymywać by pomiot szatana odsapnął. Jakby tego było mało, po ostatnich ulewach i tak nierówny teren stał się polem minowym. Po każdej dziurze zastanawiałam się czy już skręciłam kostkę, czy może jeszcze poczeka do następnej.
Jednak udało się, po kilku godzinach wycia do księżyca, a raczej słonka które schowało się za chmurką ukończyłam dzieło. W całym przedsięwzięciu pomagał DJ Antoine, który swoimi skocznymi kawałkami dodawał mi sił.
Gdy już opadłam z sił i myślałam tylko o wygodnym łóżku przyszedł tata i radosnym głosem oznajmił *idziemy ścinać drzewa* "No chyba jesteś nienormalny" pomyślałam, ale posłusznie się przebrałam i podreptałam za swym "płodzicielem".
I tak z pomocą wujka i kuzyna straciłam kolejne dwa drzewa.
Potem to tylko trzeba przenieść (to oczywiście wszystko ja musiałam robić) i jutro pociąć.
Obecnie z bólu nie czuję nóg, ręce mam poranione do krwi od igieł i poklejone żywicą (i tu pytanie *czym ja to mogę usunąć?*), a kręgosłup to mi się przykleił do żeber z bólu. Jednak mam wolne...do jutra.
Bo jutro koszenie za domem, zamiatanie całego podwórka i ciachanie gałęzi.
I tylko potwór wyprowadził mnie z równowagi po raz kolejny. Bo gdy nie trzeba to kręcił się pod nogami, a gdy przyszło do pomocy, żeby chociaż pozamiatać trochę, to zamknęła się w pokoju i udawała że jej nie ma. No miałam ochotę zamordować.
Och idę już bo znów przynudzam.
Całuję, ściskam i co tam tylko chcecie

Kasia
